Ostatnie 5 nocy spedzilismy w Kathmandu, gdzie troche odpoczywalismy, duzo zwiedzalismy, dosc sporo jedlismy i czasami sie denerwowalismy.
trafilismy do hostelu, gdzie okno mojego i Marka pokoju wychodzilo na korytarz (innego nie mielismy, Kusztale mialy okno na swiat), w lazience mielismy okno, za to zaraz za nim byla ceglana sciana. osc smierdzialo w pokojach, ale nie bylo robactwa. Za to sasiedzi byli z piekla rodem. budzili nas kolo 5 -6 rano codziennie.
Brak okna byl problemem rowniez w momencie, gdy wysiadal prad, co w Kathmandu dzieje sie niemal codziennie! na ok 2 godzin po poludniu wylaczaja dostawy, bo Nepal cierpi na powazne braki. Knajpy i sklepy przelaczaja sie na generatory, w hotelach tego nie ma.
pozwiedzialismy, pojechalismy na rafting po rzece - dla nas cos kompletnie nowego, mialam niezlego stracha. Ale bylysmy z ZOska szczesliwe, bo udalo sie nam znalezc oferte o 20$ tansza niz w innych biurach. zastanawialismy siegdzie haczyk, ale nie dane bylo nam sie dowiedziec na poczatku co nie gra.
sam rafting nas oczarowal, uwielbiam ten sport!
natomiast po zakonczeniu splywu, objawil sie haczyk. nasz przewodnik mial nam zlapac autobus, ktory nas zawiezie do Kathmandu (ok 3 godziny drogi nas czekaly), mysmy byli cali mokrzy, bo, twardziele, nie wzielismy ubrania na przebranie. okazalo sie po ok 20 minutach, ze jest klopot, bo nie ma miejsc w zatrzymujacych sie autobusach, poniewaz, jak to w Nepalu, jest okres swiateczny. Trzeba zauwazyc, ze Nepal ma 120!!!! dni swiatecznych w roku..... zawsze ktos ma wolne a ludzie sie przemieszczaja po kraju na potege - nie ma kolei, wszyscy wsiadaja w autobusy. wyjsciem z tej sytuacji byla podroz na DACHU autobusu, na co sie zaraz zgodzilismy. w ten to sposob spedzilismy nastepne 2 godziny razem z rodzina kaczek, ktora siedziala w bambusowej klatce. przed nami byl wyjazd na przelecz, niezle przepascie, a kierowcy w Nepalu znani sa z tego, ze jezdza jak opetani. na postojach okazywalo sie, ze kaczki sraja i niezle smierdzi! nie wiem, jak nas z tego dachu nie zwialo, jak nie spadlismy, jak przezylismy!
ale to nie koniec, po ok 2 godzinach, zaraz na poczatku podjazdu pod gore okazalo sie, ze autobus mial awarie i zepsula mu sie skrzynia biegow, moze za odzine ruszy, bo beda naprawiac przy pomocy srubokreta i mlotka. Marek zadecydowal, ze nie czekamy, lapiemy stopa. po ok 5 minutach zatrzymal sie facet, za niewielka oplate wzial nas - na pake swojej dostawczej Toyoty, gdzie dojechalismy do Kathmandu w otoczeniuy herbatnikow i ciastek o smaku cytrynowym.
wieczor zakonczyl sie goraca kolacja, goracym piwem nepalskim - tongba, genialny wynalazek z ... ryzu, z czego by innego, rumem i goracym prysznicem, bo bylismy niezle przemarznieci od wiatru. jak sie latwo domyslec, jestesmy twarde zawodniki!!!!!! ;)